Wybór Rzecznika Praw Obywatelskich nie przyniósł żadnej niespodzianki, 21 stycznia, na posiedzeniu Sejmu wszystko rozegrało się zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami. Zjednoczona Prawica poparła własnego kandydata, ciąg dalszy zależy teraz od Senatu.
Procedowanie sprawy zajęło Wysokiej Izbie relatywnie sporo czasu. Zapis całej dyskusji na temat wyboru RPO zajmuje około dziewięciu stron sprawozdania stenograficznego. Dla porównania, zapis przebiegu dyskusji nad „Informacją Wiceprezesa Rady Ministrów, Ministra Rozwoju, Pracy i Technologii w sprawie sytuacji branż najbardziej zagrożonych utratą przychodów w czasie pandemii SARS-CoV-2 oraz propozycji wsparcia pracowników i przedsiębiorców w 2021 roku” – 24 strony.
Polityczny ton gorącej dyskusji nad działaniami rządu w sprawie wsparcia przedsiębiorców zagrożonych skutkami pandemii jest zrozumiały. Powstaje jednak pytanie, czy dyskusja nad powołaniem RPO także powinna budzić tak silne, polityczne namiętności? „Wszyscy państwo krzyczycie z tej mównicy, więc ja też krzyczę. Widocznie to wam odpowiada. Nie słyszę spokojnego mówienia z mównicy, słyszę tylko krzyk. Ciągle jest krzyk” – skarżyła się pani marszałek prowadząca obrady.
Problem w tym, że prawne regulacje instytucji Rzecznika Praw Obywatelskich sprawiają, iż jego wybór de facto stanowi kolejny przykład głosowania nie „na kogoś”, ale „przeciw komuś”. Teoretycznie, powinno to być głosowanie „na kogoś”, gdyż obsadzany jest organ, który ma chronić prawa obywateli przed omnipotencją władzy. Wszystkich obywateli, niezależnie od koloru skóry, przynależności etnicznej, płci, wyznania. Natomiast realnie, partie popierają określonego kandydata po to, aby wzmocnić swoją pozycję kosztem innego aktora sceny politycznej.
Gdzie w tym wszystkim są kryteria merytoryczne? Pozornie, mówiono o nich wiele, zachwalano walory własnego kandydata, ganiono przymioty kandydata zgłoszonego przez oponenta. Jednak charakter partyjnego zainteresowania ustawowymi kryteriami, jakim powinien odpowiadać kandydata na ombudsmana, zamyka się właśnie w słowie „pozornie”.
Rzecznika Praw Obywatelskich powinna cechować apolityczność. Zgodnie z art. 209 ust. 3 Konstytucji RP ombudsman nie może należeć do partii politycznej, związku zawodowego ani prowadzić działalności publicznej nie dającej się pogodzić z godnością jego urzędu. Czy wypełnianie tej dyspozycji powinno polegać na usilnym poszukiwaniu kandydata wyłącznie w szeregach członków i sympatyków ugrupowania politycznego?
Oczywiście, formalistyczne traktowanie tego przepisu sprowadza się do wykładni, iż ombudsmanem może zostać choćby i prezes rządzącej partii, byleby tylko tuż przed objęciem urzędu zrzekł się członkostwa w swojej organizacji. Jednak, czy o taki właśnie model „apolityczności” chodzi w cytowanym przepisie? Jeden z dyskutantów zadał retoryczne pytanie, jak partyjny kandydat i partyjny poseł „…w ciągu jednego dnia może zmienić się w bezstronnego ombudsmana”? Postępowanie ugrupowań sejmowych w sprawie wyboru RPO, można opisać parafrazą wypowiedzi bohatera jednej z najbardziej znanych polskich komedii: „Apolityczność apolitycznością, a rzecznik musi być po naszej stronie”.
Idźmy dalej. Zgodnie z art. 2 ustawy z dnia 15 lipca 1987 r. o Rzeczniku Praw Obywatelskich, rzecznikiem może być obywatel polski wyróżniający się wiedzą prawniczą, doświadczeniem zawodowym oraz wysokim autorytetem ze względu na swe walory moralne i wrażliwość społeczną. Na pierwszym miejscu wymieniono kryterium „wyróżniającej się wiedzy prawniczej”, co jest oczywiste w świetle tego, że chodzi o urząd powołany do interweniowania w kwestiach dotyczących, trudnych nieraz, zagadnień prawnych. Pierwsi rzecznicy, profesorowie nauk prawnych: Ewa Łętowska, Tadeusz Zieliński, Adam Zieliński, Andrzej Zoll, spełniali to kryterium z naddatkiem.
Czy aktualnie przegłosowany kandydat legitymuje się „wyróżniającą się wiedzą prawniczą”? Według ogólnie dostępnych danych zawartych w systemie PBN, wykazano opublikowanie raptem osiem prac kandydata, o tematyce częściowo politologicznej, częściowo prawnej. Na stronie internetowej uczelni, w której kandydat jest zatrudniony, wykazane są jego trzy prace, najnowsza z 2015 r. To słaby wynik, jak na osobę mającą „wyróżniać się wiedzą prawniczą”.
Nie chodzi o to, aby kwestię spełnienia omawianego kryterium, przez tego konkretnego kandydata, w tym miejscu rozstrzygać. Chodzi o to, że spełnienie kluczowego kryterium merytorycznego przez kandydujące osoby, w ogóle nie było przedmiotem obrad na posiedzeniu w dniu 21 stycznia. Nikt nie miał żadnych wątpliwości, nie było potrzeby dyskusji na ten temat? Najwyraźniej nie, natomiast o poglądach politycznych poszczególnych kandydatów – i owszem. To zły prognostyk dla obywateli i ich praw.
Autor jest profesorem nauk prawnych, Dyrektorem Centrum Badań Procesu Legislacyjnego Uczelni Łazarskiego w Warszawie