20 lat temu odbył się kongres założycielski Platformy Obywatelskiej. Jak tamten okres wspomina Ludwik Dorn?
„Platformę Obywatelską powołało „trzech tenorów”: Donald Tusk, Andrzej Olechowski i Maciej Płażyński. Skąd się wzięli ci śpiewacy i dlaczego chcieli zaśpiewać razem? Donald Tusk musiał zacząć śpiewać na własny rachunek, bo w grudniu 2000 roku przegrał wybory na przewodniczącego Unii Wolności z Bronisławem Geremkiem. Ponieważ we wszystkich polskich partiach panuje taki obyczaj, że przegranych w rozgrywkach wewnątrzpartyjnych albo wycina się do gleby, albo przynajmniej odsyła na zieloną trawkę, co też spotkało Tuska i związanych z nim polityków z dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego, to środowisko to nie miało innego wyjścia niż secesja z Unii Wolności, czego dokonało po porozumieniu się z Andrzejem Olechowskim i Maciejem Płażyńskim.
Z kolei siła tego pierwszego polityka wzięła się stąd, że w wyborach prezydenckich wystąpił jako kandydat niezależny. Ówczesny przewodniczący UW Leszek Balcerowicz przeforsował kuriozalne rozwiązanie: partia sama nie wystawia własnego kandydata, tylko popiera Olechowskiego, który nie zaciąga wobec niej żadnych politycznych zobowiązań. Sukcesem Olechowskiego było to, że w pierwszej i ostatniej turze wyborów wyprzedził o 2 punkty procentowe wspieranego przez cały AWS Mariana Krzaklewskiego. Po wyborach przed Andrzejem Olechowskim stanęło pytanie: co będzie ze mną dalej?
Trzeciego tenora, Macieja Płażyńskiego, Marszałka Sejmu z AWS, wypchnął na platformę Marian Krzaklewski, który, wbrew oporom samego zainteresowanego, przeforsował na funkcję przewodniczącego Ruchu Społecznego AWS (była taka partia) Jerzego Buzka, bo Płażyńskiego jako polityka o znacznym stopniu autonomii po prostu się bał. Płażyński stanął przed niewesołą perspektywą, że on, Marszałek Sejmu, może zostać po wyborach zdegradowany do roli szeregowego posła. Zaczął się rozglądać za alternatywą i ją znalazł” – opisuje zdarzenia sprzed 20 lat były marszałek Sejmu.
W 2001 roku wydawało się, że obie utworzone w tym roku partie – PO i PiS – są skazane na bliską współpracę. Do zawiązania ich koalicji nigdy nie doszło, choć obie partie na dwie dekady zdominowały politykę. Dlaczego? „Dzięki Janowi Rokicie i Zbigniewowi Ziobrze to PO i PiS stały się głównymi partiami gniewu; obie odwołały się do hasła IV Rzeczpospolitej, które ukuł konserwatywny politolog Rafał Matyja, a podjął i rozpropagował liberał Paweł Śpiewak, wówczas poseł PO. Różnice oczywiście istniały: PiS podkreślał konieczność walki z przestępczością i korupcją oraz budowy sprawnego i taniego państwa, a PO – uwolnienia energii obywatelskiej krępowanej przez ociężałe i skorumpowane państwo” – zaznacza Ludwik Dorn, który był jednym z założycieli PiS, a w 2015 roku kandydował do Sejmu z list PO.
„Tusk przed wyborami w 2007 roku zręcznie pozbył się czołowego propaństwowego rewolucjonisty, czyli Jana Rokity, PO była ostro skonfliktowana z PiS, jeśli chodzi o lustrację. Wynik wyborów przeobraził PO w polityczną reprezentację monstrualnie rozrośniętego centrum złożonego w większości z ludzi, którzy od państwa i polityki oczekują przede wszystkim jednego: by zostawiło ich w spokoju, i dlatego przy urnie wyborczej wynajęli polityków, którzy im to gwarantują. Zaczął się czas odsyłania polityków z wizją do psychiatry, ciepłej wody w kranie i błogiej konsumpcji napływających coraz szerszym strumieniem funduszy europejskich” wspomina Dorn.
Jak diagnozuje stan obecny Platformy? „W drugiej połowie 2020 roku PO nadal tkwi w bezruchu, w ogóle nie ma skutecznego przywództwa politycznego. Wchodzimy w nowy okres, w którym toksyczny konflikt między PO a PiS przetrwa, ale na pewno przestanie organizować polityczne imaginarium Polaków, co w końcu będzie miało bezpośrednie konsekwencje polityczne” – konkluduje były marszałek.
Ludwik DORN: Dwie dekady PO-PiS. Partia gniewu kontra partia błogostanu