Dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane. Nikt nie ma wątpliwości, że trzeba jak najszybciej znaleźć sposób na uregulowanie (i ukrócenie) dominującej pozycji największych graczy internetowych. One same skromnie przedstawiają się jako „narzędzia”, z których każdy może dowolnie korzystać, ale gołym okiem widać, że tak nie jest.
Zachowanie takich potentatów jak Facebook czy Twitter (i całej masy innych mediów społecznościowych) na ostatniej prostej wyborów prezydenckich w USA wyraźnie pokazały, że one mają ogromną moc wpływania na rzeczywistość. Na pewno nie są „narzędziami”. Warto by się wręcz zastanowić nad tym, czy poprzez swoją dominację na rynku mediów nie stały się zagrożeniem dla demokracji.
Ale zapowiedź rządu o wprowadzeniu „daniny”, która zabierze tym potentatom część zysków z wpływów reklamowych na pewno nie jest ruchem, który pozwoli w jakikolwiek sposób opanować przechył rynku medialnego, którego obserwujemy od pewnego czasu. Bo rynek medialny to nie jest gra na zasadzie win-win. Odwrotnie – to system naczyń połączonych. Jeśli komuś rośnie (przybywa widzów, czytelników, słuchaczy, wpływów reklamowych), to komuś innemu spada. Związek przyczynowo-skutkowy jest tutaj bardzo jasny i widoczny.
Wzrost popularności mediów społecznościowych przyniósł poważne osłabienie mediów tradycyjnych. W interesie nas wszystkich jest je chronić – choćby dlatego, że tylko w mediach tradycyjnych można znaleźć tak ważne (ale też ciekawe) formy dziennikarskie jak reportaż, pogłębiony wywiad, esej, czy mądry, ważny tekst publicystyczny. Choćby z tego powodu warto dbać o to, by klasyczne media zachowały swą formę. Obciążenie ich nowym podatkiem od wpływów reklamowych na pewno w tym nie pomaga. Wręcz przeciwnie.
Ten ruch może się okazać gwoździem do trumny dla wielu wydawnictw, które już teraz mają problemy ze zbilansowaniem zysków i kosztów. A mówimy o wydawnictwach, które ciągle dbają o tradycyjne (i ważne) formy dziennikarskie.
Trzeba jak najszybciej znaleźć sposób na uregulowanie dominacji oligopolu ukrywającego się pod akronimem GAFA. Ale nie można wylewać dziecka z kąpielą i przy tej okazji osłabić mediów, które i tak są mocno osłabione poprzez internetowych monopolistów. Chyba że chcemy żyć w świecie, w którym najambitniejszą formą dziennikarską jest liczący 280 znaków wpis na Twitterze.
Agaton Koziński
Autor jest z-cą redaktora naczelnego miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze”