Przedstawiciele Orlenu, Lotosu i polskiego rządu od wielu miesięcy przekonują, że obrali dobrą drogę. Nie ma jednak wątpliwości, że znacznie wygodniej byłoby zostawić to wszystko po staremu. Lotos w Gdańsku, Orlen w Płocku; zarządy i menadżerowie prowadzący swoje firmy znanymi od lat szlakami; polityczny spokój i brak zewnętrznej presji – tak mogło to z powodzeniem funkcjonować jeszcze przez wiele lat. Decyzja o przejęciu gdańskiej firmy to z kolei same kłopoty. Trudne, niezwykle pracochłonne negocjacje (także na poziomie europejskim), niepopularne decyzje kadrowe, huraganowy ostrzał polityczny, personalne nagonki i konieczność ciągłego prostowania najbardziej kuriozalnych, wewnętrznie sprzecznych fałszywych informacji. Słowem: straszny młyn.
Polski rząd i szefowie spółek paliwowych zrezygnowali z wygody. Postaram się krótko uzasadnić, dlaczego uważam, że zrobili dobrze.
1. Lepiej późno, niż wcale
O przejęciu Lotosu przez Orlen mówi się w Polsce co najmniej od 20 lat. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że prasowe dyskusje, narady ekspertów i leniwe rozważania kolejnych ekip politycznych były tylko po to, żeby na koniec można było z relatywnie czystym sumieniem wybrać błogą wygodę. W tym czasie francuski TOTAL, hiszpański Repsol, włoskie ENI, austriackie OMW czy węgierski MOL konsekwentnie prowadziły procesy konsolidacyjne. Dziś koncerny te są relatywnie dobrze przygotowane na nieuchronny spadek popytu na paliwa tradycyjne. A Polska pozostaje jedynym liczącym się krajem europejskim, gdzie konkurują ze sobą dwie firmy tego samego właściciela.
A więc: decyzja o połączeniu nie była żadnym zaskoczeniem czy, tym bardziej, polityczną demonstracją. I jedyne, czego można żałować, to że zapadła tak późno.
2. Lepiej mieć, niż nie mieć
Odwróćmy tok rozumowania. Co się stanie, jeśli Orlen nie przejmie Lotosu? Gdańska firma jest de facto rafinerią z rozbudowanym działem sprzedaży detalicznej i to tylko na lokalnym poziomie. Prosperuje, jeśli może sprzedawać dużo (a najlepiej: coraz więcej) benzyny i ropy. Popyt na paliwa tradycyjne, co już zostało powiedziane, ale musi być powtarzane do znudzenia, nie będzie w Europie wzrastał – będzie malał. Czy nam się to podoba, czy nie do 2030 roku udział węglowodorów w produkcji energii na naszym kontynencie spadnie; wedle ostrożnych szacunków, o około 5 procent (z dotychczasowych 38 do 33 proc.). Do 2050 roku Unia Europejska chce osiągnąć neutralność klimatyczną (zakładam, że opozycja w polskim parlamencie o tym słyszała). Już w 2030 roku nie posiadający własnej petrochemii ani zdywersyfikowanych źródeł dochodu Lotos znalazłby się w trudnej sytuacji finansowej. Kolejne lata coraz szybciej przybliżałyby gdańską firmę do upadku.
Za dwie dekady mielibyśmy słabszy (bo nie korzystający z efektu skali po przejęciu Lotosu) Orlen, Lotosu zaś nie mielibyśmy wcale. Wygodne rozwiązania skończyłyby się fatalnie dla Gdańska, Pomorza i dla Polski.
3. Lepiej na własnych, niż cudzych warunkach
Można się zrzymać (sam nieraz to robię) na fatalny styl komunikowania przez eurokratów argumentów na rzecz Europejskiego Zielonego Ładu i należy uważnie analizować zagrożenia płynące z niektórych forsowanych przez KE rozwiązań. Można – a nawet trzeba – punktować absurdy zideologizowanej, niby-ekologicznej nowomowy. Ale nie można nie zauważyć, że transformacja energetyczna jest procesem nieuniknionym, na który, jako państwo działające w interesie swoich obywateli, po prostu nie mogliśmy się nie zgodzić.
Boisko zostało wytyczone, teraz trzeba zrobić wszystko, by wygrać na nim ważny mecz. Dlatego trzeba przejść do ofensywy, a nie skupiać się wyłącznie na komentowaniu fauli przeciwników i głupich decyzji sędziego. Grupa Orlen, deklarując jako pierwszy koncern paliwowy z Europy Środkowej osiągnięcie neutralności emisyjnej do 2050 roku i przedstawiając precyzyjną strategię dojścia do tego celu, zagrała ofensywnie i jest dziś w tej samej lidze, co Repsol, Equinor czy Eni.
Lotos odgrywa tu znaczącą rolę: dzięki włączeniu firmy w Grupę Orlen powstanie silny konglomerat, zdolny inwestować miliardy w nowe rozwiązania (np. farmy wiatrowe na Bałtyku). Przedstawiciele Grupy sygnalizują, że Gdańsk mógłby stać się wówczas także ośrodkiem odpowiedzialnym za rozwój projektów związanych z paliwami alternatywnymi, przede wszystkim wodorem.
Nie mam wątpliwości, że warto porządnie przygotować się do wielkiej zmiany i przeprowadzić transformację energetyczną na możliwie własnych warunkach, wygrywając dla Polski tyle, ile tylko się da. Wiedząc co dzieje się na arenie międzynarodowej, znając kierunki rozwoju branży energetycznej, nie może zabraknąć nam śmiałości w podejmowaniu oczywistych decyzji. Jeśli zabraknie nam odwagi w naprawianiu błędów poprzedników to zostaje polityka ciepłej wody w kranie – czyt. państwa słabego rozgrywanego również gospodarczo. Nie na to Polacy pisali się w wyborach w 2015 i 2019 roku.