polish-flag-3108685_1280

[OPINIA] Dr Michał Kotnarowski: Elektoratom dwóch obozów coraz trudniej nawzajem zrozumieć swoje potrzeby

Podziel się
Twitter
Email
Drukuj
Ze względu na odmienne rozmieszczenie w strukturze społecznej elektoraty obu stron nawet nie mają okazji się spotykać. W takiej sytuacji aktorom politycznym łatwo jest wzbudzać polityczne konflikty i uruchamiać polityczną polaryzację – pisze dr Michał Kotnarowski, socjolog z PAN

To, co umyka nam w widzeniu dzisiejszej polskiej polityki, to fakt, że elektoraty dwóch głównych partii – oprócz tego, że podzielają różne wartości – mają też w coraz większym stopniu inne interesy ekonomiczne, a do pewnego stopnia też inne potrzeby życiowe. Prawdopodobnie zmagają też się z innymi troskami życia codziennego. Trudy wielogodzinnych spotkań na Zoomie, mogą być niezrozumiałe dla emeryta, które nigdy nie miał adresu email; trudność zapisania się do lekarza w gminnej przychodni może być nie do wyobrażenia dla wielkomiejskiego bywalca klubu fitness. Jedni zmagają się z problemem zakorkowanego i spowitego smogiem miasta, a inni z rzadko kursującymi autobusami do większej miejscowości. Te dwie grupy mają też inne sposoby spędzania wolnego czasu, czy też mówiąc ogólniej inne style życia. Mówiąc krótko, elektoraty dwóch obozów żyją w trochę innych światach.

To, że to mogą być inne świata obrazuje też własna obserwacja o charakterze etnograficznym. Gdy w czerwcu zeszłego roku jechałem z dziećmi przez wsie południowej części województwa lubelskiego, mój syn zapytał, dlaczego tu wiszą tylko plakaty Dudy, a nie ma plakatów innych kandydatów. Faktycznie, jadąc kilkadziesiąt kilometrów na trasie Lublin- Szczebrzeszyn, na kilkadziesiąt Dudów, widzieliśmy jedynie trzech Bosaków i jednego Trzaskowskiego. W tym samym czasie na warszawskiej Ochocie, gdzie mieszkam, na płocie przychodni wisiały obok siebie plakaty wszystkich kandydatów, z wyjątkiem Bosaka, ale pewną przewagę ilościową miały plakaty Biedronia i Hołowni.

Jakie mogą być konsekwencje silnego zakorzenia elektoratów w strukturze społecznej dla polskiej polityki? Po pierwsze przekazy wychodzące z obu obozów politycznych trafiają do własnych elektoratów, ale mogą być zupełnie niezrozumiałe dla strony przeciwnej. Wypowiedź czy decyzja pochodząca z jednego obozu, może być krytykowana lub wyśmiewana, przez obóz przeciwny, ale nie będzie to mieć większego znaczenia, bo ważne jak odbierana będzie przez swoich. Co więcej, krytyka ze strony przeciwnej może być zupełnie niezrozumiała. Bez względu na to, jak stronnicze czy siermiężne byłyby Wiadomości TVP, widzom tej stacji może to wcale nie przeszkadzać.

Po drugie, coraz trudniej może być elektoratom tych dwóch obozów porozumieć się i nawzajem zrozumieć swoje potrzeby. Ze względu na odmienne rozmieszczenie w strukturze społecznej i odmienne style życia, elektoraty obu stron mogą nawet nie mieć okazji się ze sobą spotykać. Z drugiej strony, w takiej sytuacji aktorom politycznym łatwo jest wzbudzać polityczne konflikty, czy też używać oskarżeń dużego kalibru, takich jak zdrajca, czy też dyktator.

Wydaje się też, że PiS dość dobrze rozpoznał i odpowiadał na potrzeby swojego elektoratu. Wprowadzone transfery społeczne (np. 500 +, czy trzynasta emerytura), które mimo że były powszechne, to najsilniej wpłynęły na sytuację życiową osób z elektoratu tej partii. Ale dbaniem o własny elektorat były też działania z pozoru niezwiązane z rywalizacją wyborczą, jak np. przywrócenie zlikwidowanych za rządów PO-PSL posterunków policji w mniejszych miejscowościach, zwiększenie liczby połączeń kolejowych tamże. Trafnie moim zdaniem uchwycił to, Maciej Gdula, w swoim badaniu o Miastku, wskazując, że zdaniem mieszkańców mniejszych miejscowości, rządy PiS przywróciły im godność. Tego typu działaniem progodnościowym jest też, w moim przekonaniu, wpuszczenie muzyki disco polo na salony telewizji publicznej. To za rządów PiS, ten gatunek muzyki wyśmiewany przez wielkomiejską publiczność, a szczerze lubiany poza aglomeracjami, trafił na ekrany telewizji publicznej. Zwieńczeniem uznania disco polo, a jednocześnie aktem politycznego marketingu, był według mnie, wspólny występ Zenka Martyniuka z Marylą Rodowicz na Sylwestrze z TVP2 w 2016 roku.

Zastanówmy się, czy na podstawie powyższych rozważań możemy powiedzieć, że rywalizacja polityczna w Polsce oparta jest na podziale lud kontra elity? Jeżeli lud to mieliby być wyborcy PiS, a elity to wyborcy anty-PiS, to raczej nie. Elita z definicji powinna być mało liczna i posiadać pewne specjalne cechy. Trudno mówić o elicie, jeżeli to grupa, która liczy ponad siedem milionów osób. Z drugiej strony, pojęcie lud dotyczy pewnej szerokiej zbiorowości, niemal tak samo licznej jak cała wspólnota narodowa. Trudno mówić o kategorii lud, jeżeli do grupy tej należy 27% dorosłych Polaków (uprawnionych do głosowania). To z czym mamy do czynienia, to raczej różne segmenty społeczne, ulokowane w różnych miejscach społeczeństwa, mające różne interesy, a które zarazem mają swoją reprezentację polityczną.

Czy w związku z powyższym czeka nas tylko dalsza polaryzacja polityki i coraz większa wzajemna niechęć między elektoratami dwóch obozów? Niekoniecznie. Przyszłość zależy od aktorów politycznych. To, że w społeczeństwie są różne grupy, które mają przeciwstawne interesy, to rzecz normalna. To, że interesy te reprezentują różne partie polityczne, to dla ustabilizowanych demokracji europejskich też jest normą. Kluczowe jest, w jaki sposób elity polityczne, reprezentujące określone grupy rozwiązują te konflikty – czy z wzajemnym szacunkiem, przestrzegając zasad prawnych i obyczaju politycznego, czy też na zasadzie rozgrzewania konfliktu społecznego i wzburzania jednych przeciwko innym.

Dr Michał Kotnarowski jest socjologiem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN

Materiał chroniony prawem autorskim – wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.

Warto przeczytać