Najpopularniejszym słowem w Polsce stał się „Murzyn”. Rada Języka Polskiego oficjalnie zaakceptowała propozycję swojego członka, dr. hab. Marka Łazińskiego i – jak czytamy – odradza używanie tego słowa, traktując je jako obarczone złymi skojarzeniami oraz archaiczne.
Ja ze słowem „Murzyn” nie mam żadnych złych skojarzeń, a jeśli dr. hab. Łazińskiemu i Radzie Języka Polskiego kojarzy się z czymś brzydkim, np. z rasizmem, nic na to nie poradzę. To oni mają problem, na podobieństwo niegdysiejszego bohatera dowcipów, słynnego Jasia, któremu wszystko kojarzyło się z pewną częścią ciała. Co zaś się tyczy archaiczności, wara dr hab. Łazińskiemu i Radzie od tego, czy do żony mówię „białogłowo”, a na samochód – „automobil”. Jeśli będę miał kaprys, to tak archaicznie będę mówił (zresztą tylko w pierwszym ze wskazanych przypadków, bo to staropolskie i z ciepłą, pozytywną konotacją; gdybym tak mówił w drugim wypadku, zachowałbym się jak ci, których nazywam Ełropejczykami (koniecznie pisanymi tak, jak napisałem), a którzy kierownika nazywają managerem, czego nie znoszę).
Rada Rady została gruntownie obśmiana na Twitterze. Mnie samego interesuje, czy trzeba będzie cenzurować Juliana Tuwima lub Janusza Korczaka, a przynajmniej zaopatrywać ich utwory w „wyjaśniające kontekst” przypisy autorstwa jakichś drętwych profesorów (tak, tak, panie doktorze habilitowany, udziału takiej motywacji w Pańskiej inicjatywie też nie wykluczam). Wystarczy wyobrazić sobie odsyłacze, w których jacyś uniwersyteccy nudziarze, może nawet sam dr hab. Łaziński, wyjaśnialiby o co chodzi z tym Murzynkiem Bambo (i w dodatku „koleżką”; czujecie ten ton protekcjonalnej wyższości Tuwima w stosunku do małego Afrykanina – nie kolega, tylko koleżka!), by pękać ze śmiechu. A co ze słowami pochodnymi? Co z nazwą Murzynowa Kościelnego w powiecie średzkim? To przecież można rozpatrywać już jako absolutny skandal, taka nazwa nie tylko rasistowska, ale w dodatku klerykalna, czy to nie jest zakamuflowany wstęp do zaprowadzenia państwa rasistowsko-wyznaniowego?
Lecz oczywiście w całej tej językowej hucpie nie chodzi o żadne złe skojarzenia ani o archaizmy, tylko o coś znacznie poważniejszego. W latach 60. XX wieku Rudi Dutschke, ideolog i rzecznik radykalnie lewicowego ruchu studenckiego sformułował hasło „długiego marszu przez instytucje”. Oznaczało ono strategię przygotowywania warunków dla rewolucji i obalenia tradycyjnego społeczeństwa poprzez infiltrację instytucji i doprowadzenie do ich zniszczenia od wewnątrz. Guru Dutschkego i uczestników paryskich ruchawek 1968 roku Herbert Marcuse, głosił strategię działania przeciwko instytucjom w ich obrębie (working against the established institutions while working within them), korzystania ze środków masowego przekazu, nauczania na wszystkich poziomach edukacji przy zachowywaniu własnej świadomości w pracy z innymi oraz zdobycia dostępu do kanałów informacji i indoktrynacji (the access to the great chains of information and indoctrination).
„Długi marsz przez instytucje” miał obejmować skoordynowane wysiłki na rzecz budowania kontrinstytucji („The long march includes the concerted effort to build up counterinstitutions”), które od dawna były celem ruchu, lecz brak środków w dużym stopniu odpowiadał za ich słabość i gorszą jakość („they have long been an aim of the movement, but the lack of funds was greatly responsible for their weakness and their inferior quality”). Te pomysły okazały się skuteczne: na Zachodzie polityczna poprawność odniosła zwycięstwo nad wolnością.
Długi marsz przez instytucje udał się przede wszystkim dlatego, że zarzucono myśl o jednorazowym rewolucyjnym zrywie, zamiast niej przyjmując strategię wolnego gotowania żaby. Jak wiadomo, żaba nagle zanurzona w gorącej wodzie natychmiast z niej wyskoczy. Gdy jednak zanurzymy ją w wodzie zimnej i zaczniemy powoli podgrzewać, żaba – jako zwierzę zmiennocieplne – będzie stopniowo dostosowywała się do sytuacji. I jeśli sukcesywnie doprowadzimy wodę nawet do temperatury, przy której uprzednio płaz uciekał z naczynia, tym razem nie podejmie on ucieczki, choćby temperatura wody przekroczyła granicę możliwości przeżycia, ponieważ całą swoją energię wykorzystał na dostosowywanie się do sytuacji. Zwierzę zginie, ponieważ nie wykazało się wystarczająco wcześnie zdolnością do podjęcia decyzji o opuszczeniu naczynia.
Tak, dobrze Państwo rozumiecie kontekst tej opowieści. Chcą nas oswajać, stopniowo przyzwyczajać do kolejnej cegiełki w gmachu lewackich absurdów, który ma stać się więzieniem dla naszej wolności, tradycji i kultury. Stopniowo, żeby – gdy już się zorientujemy – było za późno na ucieczkę z garnka z gotowaną wodą. Trzeba przyznać, że dr hab. Łaziński nawet niespecjalnie to ukrywa. Wie, że trzeba działać postępnie (to taki mój neologizm na określenie podstępnych sposobów zaprowadzania „postępu”), wie, że trzeba w ślad za Rudim Dutschke i pokoleniem lewackich chuliganów ulicznych 1968 roku przeprowadzić „długi marsz przez instytucje”. „Ponieważ trudno jest zmienić przyzwyczajenia mówiących, ograniczam swoją rekomendację do komunikacji publicznej: mediów, administracji, szkoły. W tych kręgach zresztą omawiane tu słowa i tak są używane coraz rzadziej, ponieważ większość mówiących ma świadomość, że budzą co najmniej kontrowersje” – mówił w jednym z wywiadów.
No, to teraz wyobraźcie sobie Państwo tę administrację i te szkoły podlegające takiemu panu Trzaskowskiemu w Warszawie czy Jaśkowiakowi w Poznaniu. Fiknie ktoś? Zaryzykuje ktoś utratę pracy czy karierę zawodową dla obrony „Murzyna”? Tak to sobie umyślili.
Warto jeszcze zauważyć, iż Rada Języka Polskiego, o której działalności raczej nic nie wiadomo (nie słyszałem, na przykład, żadnych propozycji choćby tylko na poziomie luźnych dyskusji, jak zapobiegać permanentnemu zaśmiecaniu polszczyzny tymi wszystkimi outletami, managerami i boardami – a aż się o to prosi), ogłosiła swoje stanowisko dokładnie w momencie, gdy lewicowy poseł Maciej Gdula (swego czasu interesujący socjolog) gwałtownie zaatakował Sienkiewiczowskie „W pustyni i w puszczy” i obecność tej powieści w kanonie lektur szkolnych. Ktoś wierzy, że to przypadek? Czy ktoś czegoś w tej sprawie jeszcze nie rozumie?
Dariusz Lipiński – publicysta, fizyk, wykładowca akademicki, samorządowiec. Działał w opozycji antykomunistycznej, był posłem na Sejm V i VI kadencji z ramienia Platformy Obywatelskiej. Działacz struktur Porozumienia Jarosława Gowina w Poznaniu