Amerykański system władzy jest jak ogromna maszyna z niezliczoną ilością trybów i przekładni – raz puszczona w ruch nigdy nie ustaje. Tempo prac, negocjacji, rytm cykli wyborczych, przebieg debat i głosowań, lobbying i koterie – wszystko to opatrzone jest uświęconym decorum i swoistym rytuałem. I choć ostatnie cztery lata dokonały wielu wyłomów w tym monolicie, to trzyma się on solidnie. Czy jest w tym systemie jeszcze miejsca dla łamiącego tę rytmikę i konwenanse, odchodzącego wyraźnie w cień Donalda Trumpa?